Pieniądze szczęścia nie dają – tę ludową mądrość zna chyba każdy z nas. Potwierdza to historia pewnego Portugalczyka, który mimo bogactwa i arystokratycznych korzeni żył w samotności. Postanowił jednak po swojej śmierci uszczęśliwić grupę zupełnie przypadkowych osób.
Luis Carlos de Noronha Cabral de Camara był pozamałżeńskim, niechcianym i niekochanym synem pewnej portugalskiej szlachcianki. Trudne, choć dostatnie dzieciństwo sprawiło, że stał się samotnikiem. Nigdy nie założył rodziny, nie miał też żadnych przyjaciół.
Kilkanaście lat przed śmiercią udał się do lizbońskiego notariusza, którego poprosił o… książkę telefoniczną. Wybrał z niej losowo 70 nazwisk i zapisał im w testamencie cały swój majątek. Prawnicy byli tak zaskoczeni jego zachowaniem, że zadali mu serię pytań, które miały potwierdzić poczytalność testatora.
Przez kolejne lata Luis roztrwonił sporą część majątku, popadł też w chorobę alkoholową, która ostatecznie przyczyniła się do jego śmierci w 2001 roku. Pozostawił jednak po sobie ogromne mieszkanie w Lizbonie, dom na wsi, kilka pokaźnych funduszy bankowych, a także luksusowy samochód i zabytkowe motocykle. Każda z uwzględnionych przez niego w testamencie osób mogła więc liczyć na sporą sumę.
Gdy notariusz skontaktował się z przypadkowymi spadkobiercami, ci nie mogli uwierzyć, że to prawda. Wielu sądziło, że ktoś robi sobie z nich żarty. Zastanawiali się także, dlaczego nieznajomy mężczyzna zdecydował się na tak nietypowy krok. Rąbka tajemnicy uchyliły osoby, które miały z nim styczność. Okazuje się, że Luis żywił przekonanie, że fiskus przez całe życie niesprawiedliwie wyzyskiwało go finansowo. Dlatego chciał mieć pewność, że po jego śmierci – mimo braku naturalnych spadkobierców – nic z jego majątku nie trafi w ręce państwa.