Od wielu lat mój syn niszczy życie swoje, swojej córki i moje. A mimo to, wciąż kocham mojego „błękitnookiego chłopca”. I wciąż mam nadzieję, że pewnego dnia wróci z samego dna piekła. Dlatego napisałam testament i go wydziedziczyłam. Żeby miał do czego wracać.
Jaśka urodziłam wcześnie. Miałam 20 lat i jak się szybko okazało tylko syna i jeszcze moją zdrową, silną, pełną energii młodość. Ojciec Jaśka zobaczył go raz, jeszcze w szpitalu. Pochylił się nad nim, popatrzył w błękitne oczka, zagadał ochrypłym, skacowanym po świętowaniu narodzin potomka głosem i tyle go widziałam. Nie szukałam go i nie tęskniłam. Za rodzicami tak. Gdy wróciłam z synkiem ze szpitala potknęłam się w progu o spakowane walizki. Moje walizki. Ojciec bał się „co ludzie powiedzą”, a matka bała się ojca. Do mieszkania w familoku w Zabrzu weszłam ponownie dopiero kilka lat temu, gdy umierający ojciec poprosił o wybaczenie.
Za późno się połapałam…
Górny Śląsk kochałam, więc na nim zostałam. Wspierała mnie daleka kuzynka mamy. Także z tradycyjnej, śląskiej rodziny „wyklęta”, bo bez ślubu żyła. Takie to były jeszcze czasy. Do dziś jestem wdzięczna i jej i moim górniczym przodkom. Kuzynce za znalezienie niewielkiego mieszkanka i pierwszej pracy, a dziadkom za upór i pracowitość, które w genach mi przekazali. Gdy do Polski „zawitał kapitalizm”, założyłam własny interes. Żyłam pracowicie, spokojnie, pojedynczo, bez uniesień serca i zbędnych relacji. Najpierw było mnie i Jaśkowi biednie, potem coraz lepiej. Jasiek rósł, rozwijał się, dojrzewał wspaniale. Z przedszkola przynosił „gwiazdki”, ze szkół świadectwa z czerwonymi paskami, ze studiów dobre noty w indeksie. Wysoki, dobrze zbudowany, blondwłosy, niebieskooki, kulturalny, roześmiany, inteligentny. Mój Jasiek – „cudowne dziecko”, „mądry nastolatek”, „mężczyzna sukcesu”. Zawsze najlepszy. Kiedy się pogubił? Nie wiem. Ale połapałam się w tym za późno.
Dostatnie życie
Po studiach Jasiek zaczął pracować w jeszcze mojej firmie. Radził sobie świetnie, więc na 30 urodziny podarowałam mu wszystkie udziały i fotel prezesa. Ja zadowoliłam się tym co uzbierałam do tej pory w banku. Na dom za miastem Jasiek zarobił sam. Szybko pojawiła się w nim najpierw żona, potem córka. Dla mnie też się miejsce znalazło. Jasiek żył w pędzie, ciągle nienasycony osiągnięciami. Firma rozwijała się, tworzyła filie i oddziały w Polsce i za granicą. Nam żyło się dostatnie i szczęśliwie. To mi się podobało.
Zgodził się na leczenie
Nie podobały mi się za to oczy Jaśka. Wciąż niebieskie, ale coraz bardziej wyblakłe i rozbiegane. Nie podobały mi się ręce Jaśka, raz mocne, raz trzęsące się. Nie podobał mi się sam Jasiek – coraz bardziej niestabilny, rozchwiany. A najbardziej nie podobały mi się torebki z białymi pastylkami, które odkryłam na dnie najniższej szuflady komody, do której rzadko kto zaglądał. Jasiek był uzależniony od narkotyków. Gdy zapytałam, nawet nie zaprzeczył. Rozpłakał się pierwszy raz od czasów dziecięcych. Bez sprzeciwu zgodził się na leczenie. Pierwsze leczenie. Teraz jest na trzecim.
Brak kontaktu
To były takie cykle. Jasiek ćpał, zapewniał z płaczem, że przestanie, na klęczkach przepraszał, błagał o wybaczenie i pomoc, jechał na leczenie, wracał, dochodził do siebie, a potem znowu ćpał itd., itd. Podczas tych cykli stracił wszystko. Firma splajtowała, dom zabrał za długi komornik, córkę zabrała żona i wyjechała z nią na drugi koniec kraju. Ja naruszyłam oszczędności i znowu wylądowałam w niewielkim mieszkanku i posadzie „u kogoś”. Jasiek przestał się ze mną kontaktować. Nie odwiedził mnie nawet wtedy, gdy w wypadku uszkodziłam kręgosłup. O losach Jaśka dowiadywałam się od znajomych i prawników.
Trudna decyzja…
Gdy ból rozczarowania złagodniał, gdy wrócił do mnie rozsądek, napisałam testament. Aby wydziedziczyć Jaśka. Bo gdybym nagle odeszła, syn odziedziczy po mnie wszystko, czyli tak naprawdę… nic. Nie spłacił jeszcze wszystkich wierzycieli firmy i prywatnych, więc komornik zajmie wszystkie jego dochody. Napisałam testament, aby zabezpieczyć przyszłość wnuczki, którą kocham równie mocno jak Jaśka. Napisałam testament wierząc też w Jaśka i w to, że kiedyś zapis o wydziedziczeniu zmienię. Napisałam testament, aby ochronić przyszłość.
OPINIA PRAWNIKA
Samo wydziedziczenie może nie wystarczyć, choć – jak się wydaje – są do niego podstawy. Oczywiście jeżeli chodzi o wydziedziczenie sensu stricto, czyli testamentowe pozbawienie syna prawa do zachowku, a nie o samo pominięcie go w testamencie, które często mylone jest z wydziedziczeniem. W tym ostatnim przypadku powstałoby prawo do zachowku, które mogliby zająć wierzyciele syna. Lepszym i pewniejszym rozwiązaniem byłaby notarialna umowa o zrzeczenie się spadku, w której matka i syn postanawiają, że syn nie będzie dziedziczył. Wymagałoby to współudziału syna, na którą – jeżeli zależy mu na ochronie majątku mamy i zabezpieczeniu własnej córki – powinniśmy w tej sytuacji liczyć.
Łukasz Martyniec, prawnik i doradca sukcesyjny, CEO Kancelaria Sukcesyjna sp. z o.o.