Wojciech od zawsze cieszył się dobrym zdrowiem. Określenie „chłop jak dąb” pasowało do niego bez dwóch zdań. Mimo ukończonych 70 lat, nadal planował piesze wędrówki po Bieszczadach, Tatrach i ukochanych górach Sowich. Tam zresztą, w pobliskiej Bielawie, mieszkał niegdyś ze swoja żoną, tam też dorastały jego dzieci. Jednak po śmierci ukochanej przeniósł się do Wrocławia, gdzie poznał Annę – obecną partnerkę. Kolejne dziesięć lat upływało we względnym szczęściu. Największym wyzwaniem była relacja Anny z dwójką pełnoletnich dzieci Wojciecha, które jej nie akceptowały. Były zdania, że źle wpływa na ojca, a jedynym powodem dla którego są razem, jest dobra emerytura Wojciecha. Annę ta sytuacja bardzo smuciła, szczególnie, że czuła się niesprawiedliwie oceniona. „Jestem z waszym ojcem z miłości” – tłumaczyła wielokrotnie, jednak jakby rzucała grochem o ścianę.
Informacja o śmierci Wojciecha była dla wszystkich wielkim szokiem. Nikt nie przypuszczał, że kiedyś go zabraknie. Największym zaskoczeniem było jednak to, co wydarzyło się po pogrzebie. Pewnego dnia do Anny zadzwoniła córka zmarłego – Tamara, informując ją, że ojciec nie zostawił testamentu, więc zgodnie z dziedziczeniem ustawowym, mieszkanie w którym Anna przebywa, należy się jej (Tamarze) oraz Zosi – córce zmarłego pięć lat temu syna Wojciecha. „Wszak nie byliście z ojcem małżeństwem, więc jako konkubinie, nic ci się nie należy” – poinformowała oschło Tamara. „Proszę Cię, abyś do końca przyszłego miesiąca opuściła mieszkanie” – dodała. Po tak nieprzyjemnej rozmowie, Anna od razu zadzwoniła do córki prawniczki. Były ze sobą w codziennym kontakcie i doskonale się rozumiały. „Mamo, możesz zamieszkać u nas. Mamy duży dom, w którym starczy miejsca dla nas wszystkich” – zachęcała Wioletta. „Ale ja nie chcę opuszczać miejsca, w którym spędziłam z Wojciechem dziesięć pięknych lat swojego życia” – Anna mówiła przez łzy. „Może mogłabym tam zostać, choć na jakiś czas?” – zastanawiała się. „Mamo, Wojciech zakładając, że będzie żyć wiecznie, nie pomyślał o tym, żeby zabezpieczyć ciebie na wypadek swojej śmierci. Gdyby napisał testament i przekazał w nim tobie mieszkanie, nadal mogłabyś tam mieszkać, bo byłoby twoje. Ale w zaistniałej sytuacji, możesz mieszkać na Gajowej jedynie przez trzy miesiące od śmierci Wojciecha – tak niestety stanowi prawo” – dodała Wioletta.
Tego samego wieczora, w innej części miasta, Tamara odebrała telefon od swojej szwagierki Joanny, matki Zosi, która dwa lata po śmierci męża (a więc syna Wojciecha) ponownie związała się z mężczyzną. „Witaj Tamaro, otrzymałam informację o spadku, który odziedziczyła Zosia. Planujemy z Robertem (nowym partnerem) sprzedać wszystko, co mamy i spróbować szczęścia za granicą. Dlatego chciałabym cię prosić, abyś albo spłaciła część mieszkania przysługującą Zosi po jej dziadku, albo je sprzedała i przelała na moje konto część należną mojej córce”. Tamara, która potrafiła dobrze zadbać o swoje sprawy, wcześniej skonsultowała wszystko z prawnikiem. Nie chciała sprzedawać mieszkania ojca, nie miała również gotówki, aby spłacić bratanicę. Postanowiła zatem grać na zwłokę. „Droga Joanno, nie wiem, czy masz świadomość, że wszelkie decyzje dotyczące zarządzania częścią spadku, który odziedziczyła Zosia, podejmuje sąd opiekuńczy. Mimo bowiem, że to ty jesteś prawnym opiekunem swojej córki, w sprawach spadkowych dotyczących osób nieletnich to sąd ma ostatnie zdanie. To do tej instytucji musisz się najpierw zwrócić z pytaniem, czy zezwala na sprzedaż mieszkania albo spieniężenie jego części należnej Zosi. Chcę Ci ponadto uświadomić, że mieszkanie na Gajowej, miało dla mojego ojca wartość sentymentalną. Nie chciałabym go sprzedawać” – Tamara poinformowała szwagierkę. „Przykro mi, ale potrzebujemy teraz gotówki. Wartość sentymentalna nie za bardzo mnie interesuje” – odparła Joanna.
Spory i niesnaski rodzinne trwające wokół spadku po zmarłym Wojciechu trwały jeszcze miesiącami. Nie obeszło się bez spotkań w sądzie, nieprzyjemnych rozmów, niepotrzebnej wymiany oskarżeń i wzajemnego obwiniania się. A kiedy wszystko zostało rozstrzygnięte, pozostał niesmak, smutek i żal.
Czy ta historia mogłaby skończyć się inaczej? Co by się stało, gdyby Wojciech napisał testament, i uwzględnił w nim swoich najbliższych? Albo gdyby w inny sposób zabezpieczył tych, których kochał, w tym Annę, z którą dzielił dziesięć lat życia? Gdyby w testamencie przekazał wszystko Annie, ta mogłaby dalej mieszkać na Gajowej i pielęgnować pamięć po zmarłym. Tamarze oraz Zosi przysługiwałoby natomiast roszczenie o zachowek – tej pierwszej w wysokości połowy tego, co normalnie by dziedziczyła, a drugiej – z racji tego, że jest małoletnia – 23 tego, co by dziedziczyła jako spadkobierca ustawowy. Anna zatem musiałaby spłacić zarówno córkę jak i wnuczkę Wojciecha. Testament mógłby zostać skonstruowany również w inny sposób – Wojciech wskazałby jako spadkobierców trzy panie i każdej przekazałby coś innego – Annie mieszkanie, Tamarze oszczędności, a Zosi biżuterię po jej babci, zmarłej kilkanaście lat temu. W takie sytuacji wszystkie osoby byłyby zaspokojone, choć Tamarze i Zosi i tak przysługiwałoby prawo do zachowku, chyba, że oszczędności i biżuteria byłby tej samej wartości (albo większej) co mieszkanie. Wojciech mógł w końcu, za życia, przekazać darowiznę swojej córce i wnuczce, a w testamencie uwzględnić jedynie Annę. Tutaj jednak sytuacja jest podobna do poprzedniej – jeśli wartość darowizn będzie znacznie mniejsza niż zapisu w testamencie, obdarowane będą miały prawo do zachowku. Wojciech mógłby też ożenić się z Anną, zmieniając w ten sposób proporcje dziedziczenia ustawowego – gdyby nie zostawił testamentu, Anna i tak by dziedziczyła, jako żona, czyli spadkobierca ustawowy. W takiej jednak sytuacji, musiałaby podzielić się mieszkaniem z dwiema paniami, a więc i tak – zakładając, że mieszkanie miałoby zostać z Anną, lepiej byłoby, gdyby Wojciech napisał testament.
Znając wyrachowanie Tamary, mogłoby się zdarzyć, że córka Wojciecha niezadowolona z treści testamentu, próbowałaby go podważyć na wszelkie możliwe sposoby, usiłując dowieść, że ojciec pisząc ten dokument nie był do końca świadomy, albo że został zmuszony do takiej a nie innej decyzji, albo po prostu, że testament został podrobiony. Tamarze byłoby znacznie trudniej podważyć testament, gdyby ten został sporządzony u notariusza. Najlepszym jednak rozwiązaniem byłoby, gdyby Wojciech – jeszcze za życia, przed udaniem się do prawnika, zaprosił na rodzinny obiad wszystkie trzy panie i poinformował je o swoim zamiarze, jednocześnie prosząc, aby po jego śmierci, uszanowały jego wolę. To, czy tak by się stało – tego nie wiemy. Ale przynajmniej moglibyśmy powiedzieć, że Wojciech zrobił wszystko, aby zabezpieczyć swoich najbliższych i zapobiec przyszłym sporom i kłótniom.