„Skończyłaś prawo, więc pomóż mi, bo rodzina chce mnie pozbawić spadku po babci Anieli, a przecież mnie po niej też się coś należy” – poprosiła mnie 15 lat temu moja kuzynka. Faktycznie, jestem magistrem prawa. Wprawdzie aplikacji nie zrobiłam, w zawodzie nie pracowałam, ale wiedzę prawną mam. Przypomniałam sobie o ciężkiej chorobie męża kuzynki, o jej własnych równie poważnych problemach zdrowotnych, a w konsekwencji trudnej sytuacji ekonomicznej ich obojga i powiedziałam: „Zgoda!” Uważałam, że kuzynka zasługuje na spadek. Nawet jeśli byłby niewielki to poprawiłby jej sytuację materialną.
Troskliwa i kochająca rodzina.
Pamiętałam też dobrze babcię, a właściwie ciocię-babcię Anielę, u której jako dziecko i nastolatka wiele razy spędzałam wakacje. Babcia Aniela była siostrą mojej babci. Wspólnie z mężem, Augustem, prowadzili niewielkie gospodarstwo nad malowniczym jeziorem na Mazurach. Mieli sześcioro dzieci, ale 14 wnucząt doczekała tylko babcia Aniela. Dziadek August zmarł jeszcze w czasach PRL-u. Ta wielka rodzina imponowała mi wzajemną miłością i troską. Mieszkali rozsiani po całym kraju, ale spotykali się zdecydowanie częściej, niż dwa razy do roku w czasie świątecznym. Głową, doświadczoną i mądrą, tej części odnogi mojej rodziny była babcia Aniela. Gdy wydała ostatnie tchnienie okazało się, że jednak głową nie do końca rozważną.
Co jest moje, a co nie…
Babcia Aniela, Mazurka od kilku pokoleń, zostawiła po sobie pokaźny zbiór mebli i pamiątek rodzinnych, które cudem ocalały z wojennych grabieży oraz tak lubiany przeze mnie dom z kawałkiem ziemi. Seniorka rodu, owszem spisała testament, obdzielając w nim wszystkie swoje żyjące dzieci (dwoje zmarło za jej życia) oraz wnuczęta. Testament był odręczny, a świadkiem jego stworzenia był podpisany na dokumencie sołtys wsi. Po śmierci babci Anieli pojawiły się dwa problemy. Pierwszy taki, że jej testament nie został potwierdzony notarialnie, co niektórzy spadkobiercy wykorzystali, aby podważyć jego ważność. Drugi problem był poważniejszy. Okazało się, że babcia Aniela nie do końca miała prawo rozporządzać swoją nieruchomością, bo nie było jasne, czy w ogóle do niej należy. Dziadek August, w przeciwieństwie do żony, człowiekiem był niefrasobliwym i nie dość, że testamentu nie zostawił, to jeszcze nie dopełnił wszystkich formalności związanych w tytułem własności do ziemi, którą uprawiał. Ziemia ta zaś, choć było jej niewiele, leżała na terenach o niegdyś skomplikowanych losach historycznych, a obecnie niezwykle cennych inwestycyjnie. Okazało się też, że wiele mebli i pamiątek pieczołowicie przechowywanych przez babcię Anielę ma wartość nie tylko sentymentalną, ale też historyczną, a zatem wymierną finansowo. W sumie, babcia Aniela zostawiła po sobie całkiem cenny spadek. „Jest się o co bić” – powiedziałam do kuzynki i do dziś czuję trochę tak, jakbym tym zdaniem to „bicie” wywołała.
Długotrwały proces…
Postępowanie spadkowe po Auguście i Anieli należało bowiem przeprowadzić od początku. Trwało ono osiem (!) lat, w sądach I i II instancji. Jako osoba wspierająca zaangażowałam się w szukanie dokumentów w archiwach różnych gmin, analizowanie ich, pisanie wniosków i odwołań, wreszcie, przygotowanie kuzynki do rozpraw. I w zasadzie to powinnam być zadowolona, bo kuzynka swoją część spadku po babci otrzymała. Ale jakim kosztem…? Czy było warto..?
Jedno z najtrudniejszych doświadczeń życiowych.
To postępowanie spadkowe było jednym z moich najbardziej traumatycznych życiowych doświadczeń. Przez osiem lat patrzyłam jak niegdyś szczęśliwa, kochająca się rodzina stała się gromadą ludzi wobec siebie niemiłych i agresywnych. Przysłuchując się ich zażartym kłótniom na sali sądowej i poza nią, obserwując ich zacięte ze złości twarze, słuchając gróźb i ostrych słów, którymi się nawzajem obrzucają zastanawiałam się, czy jeszcze chodzi im o majątek, pieniądze, czy już tylko o to „kto ma rację” i „czyje będzie na wierzchu”.
Jaka przyszłość dla potomnych?
Osiem lat „włóczenia się po sądach” doprowadziło do całkowitego załamania relacji. Ludzie, którzy niegdyś się kochali, teraz zaczęli się nienawidzić. Wielu z nich ze sobą nie rozmawia do tej pory. Czy takiej przyszłości dla swoich potomków chciał dobroduszny August i pełna ciepła Aniela? Jestem pewna, że nawet im przez myśl nie przeszło, że ich rodzina rozpadnie się tylko dlatego, że nie zostawili po sobie ważnych prawnie testamentów. Przekaz z tej opowieści jest jeden: napisz testament – ochroń przyszłość.
OPINIA PRAWNIKA
Sądzę, że warto to przesłanie doprecyzować: zadbaj o porządek w dokumentach dotyczących majątku rodziny i napisz dobrze przemyślany testament. Najlepiej w formie aktu notarialnego. Wtedy przynajmniej masz pewność, że jego konstrukcja będzie prawidłowa, a notariusz zbada czym testator może dysponować i z jakich rozwiązań prawnych może korzystać. Nie widziałem testamentu babci Anieli, ale wyobrażam go sobie tak, jak większość testamentów odręcznych, które analizowałem: po prostu wymienia co i komu przekazuje w spadku. Niestety tak sformułowany testament – nawet, gdyby nie został skutecznie podważony w sądzie – będzie wywierał zupełnie inne skutki prawne niż zamierzała babcia Aniela. Tak naprawdę nie doprowadzi do precyzyjnego podziału majątku, a spadkobiercy i tak będą mogli się o niego pokłócić. Tylko testament notarialny może, przy pewnych założeniach, skutkować precyzyjnym podziałem majątku.
Łukasz Martyniec, prawnik i doradca sukcesyjny, CEO Kancelaria Sukcesyjna sp. z o.o.
—
Bohaterka tej historii nie chciała ujawniać swojego wizerunku, dlatego dla zilustrowania tej opowieści użyliśmy zdjęcia ze stocku.