Mam na imię Maria.
Urodziłam się, wychowałam i dorosłość spędziłam w Warszawie. Moi przodkowie przybyli tutaj z Wielkopolski i Pomorza. To w Warszawie zakochałam się, wyszłam za mąż i urodziłam dwoje dzieci. Tutaj skończyłam Szkołę Główną Handlową i zostałam biegłym rewidentem, czyli po nowemu: audytorem. I choć teraz mieszkam z chorym na Alzheimera mężem na wsi pod Warszawą, to do stolicy pędzę choć na 2-3 dni w tygodniu. Aby swoim zwyczajem szwędając się po jej starych brukach i nowych chodnikach, wsłuchując się w jej gwar podsycać iskrę swojego życia.
Bo ja nie lubię się lenić.
W dzieciństwie i latach nastoletnich marzyłam, że będę chemikiem. Chciałam jak moja „mistrzyni” z dzieciństwa Maria Skłodowska – Curie odkrywać nowe pierwiastki, albo chociaż… komponować aromaty wykwintnych perfum. Ostatecznie jednak trafiłam do świata liczb zamkniętego w księgach rachunkowych i nigdy tego nie żałowałam.
Przez ponad 30 lat, do 70 roku życia byłam czynną księgową i to taką, która cieszy się uznaniem. Nigdy nie byłam więc bezrobotna, ale przez całe życie zapracowana. Osobistych potrzeb nigdy nie miałam zbyt wygórowanych. No, chyba że chodziło o podróże. Dlatego dziś mogę śmiało powiedzieć: tak, zjeździłam cały świat. Ale to nie zaszczyty, pieniądze i wojaże były dla mnie najważniejsze.
Eliksirem życia jest nauka.
Przez całe swoje zawodowe życie badałam finanse setek firm. Widziałam fortuny i wtedy, gdy „kiełkują” i wtedy, gdy upadają. I przyznaję rację mojemu dziadkowi, który mawiał: „Pieniądze możesz szybko zyskać i równie szybko stracić. A to co masz w głowie zostanie, więc napełniaj ją systematycznie”. A ja dodaję od siebie: gdy człowiek nie ma potrzeby wiedzy to się wypaczy, ale gdy się wypaczy, to tylko wiedza może go uratować.
Nie było więc tak, że swoje dzieci goniłam do nauki, ale wzorem przodków przykładałam do poszerzania wiedzy ogromne znaczenie. Wiedziały, że gdy się uczą to ja jestem zadowolona i wszystko można ze mną załatwić. A ja jestem dumna, że oboje: i syn i córka, jeszcze przed 30-urodzinami obronili doktoraty.
Tak, napisałam testament.
Napisałam testament, choć takiej tradycji nie było ani w mojej rodzinie, ani wśród moich przyjaciół. Napatrzyłam się więc w życiu, co się dzieje z bliskimi sobie ludźmi, gdy przyjdzie im po kimś coś odziedziczyć. Spisałam zatem swoją wolę powoli, z rozmysłem, póki umysł mam jasny, po wielu spokojnych rozmowach z synem i córką. Napisałam testament, aby moje dzieci z kochającego się rodzeństwa nie stały się zaciekłymi wrogami walczącymi ze sobą o ściany, rzeczy i monety.
Tak, napisałam testament, ale nie cały swój dorobek przekazałam dzieciom. Oboje szanują mój przekaz: nie bądźcie egoistami, nie wszystko Wam się należy! Dlatego 10 proc. swoich środków pieniężnych zapisałam w swoim testamencie na to co jest dla mnie równie ważne jak moje dzieci – na rozwój polskiej nauki. Jeśli dla Ciebie coś jest ważne – wpisz to w swój testament.