Testament własnoręczny, to taki, który piszemy – jak sama nazwa wskazuje – własnoręcznie. Aby był ważny, musimy się pod nim podpisać oraz podać datę jego sporządzenia. Nie możemy go sporządzić na maszynie do pisania, na komputerze, nie możemy również, co do zasady, podyktować testamentu innej osobie, która za nas dokona tej czynności. Jeśli spełnimy wszystkie te przesłanki, wówczas, teoretycznie rzecz biorąc, testament jest ważny. Niestety, w praktyce okazuje się, że to właśnie testamenty własnoręczne są najczęściej podważane, niszczone, albo to, co w nich piszemy, nie rodzi takich skutków prawnych, jak byśmy chcieli. Oto przykłady z życia wzięte:
TESTAMENT ZNISZCZONY
Po śmierci testatora (a więc osoby, która napisała testament), w jego mieszkaniu zjawia się najbliższa rodzina, która pragnie pozamykać jego wszystkie sprawy, m.in. bankowe, te związane z zaległymi opłatami, itd. W trakcie poszukiwania dokumentów, rodzina znajduje testament, napisany przed śmiercią przez zmarłego. Po przeczytaniu treści okazuje się, że… w dokumencie nie ma nic na temat osób, które znalazły testament – testator przepisał wszystko na swojego przyjaciela, gdyż stwierdził, że to jemu bardziej przydadzą się rzeczy, które po sobie zostawi. Niezadowolona rodzina niszczy testament, zatem w miejsce dziedziczenia testamentowego, wchodzi dziedziczenie ustawowe – majątek po zmarłym będą dziedziczyć jego najbliżsi – mimo, że nie taka była wola spadkodawcy. Gdyby zmarły napisał testament notarialny, dokument zostałby przechowany w kancelarii. Nie byłoby zatem zagrożenia, że ktoś go zniszczy.
TESTAMENT NIEWAŻNY
Weźmy inną sytuację – wyobraźmy sobie, że testament został znaleziony, sprawa trafia do sądu, rozpoczyna się postępowanie o stwierdzenie nabycia spadku i nagle, jedna z osób – oczywiście ta, która nie znalazła się w testamencie, a gdyby go nie było, dziedziczyłaby zgodnie z ustawą – twierdzi, że testator, w czasie, kiedy pisał ten dokument, przyjmował leki psychotropowe, w związku z czym jego postrzeganie rzeczywistości było nieco inne, niż normalnie. Do sądu wzywani się zatem świadkowie, którzy muszą potwierdzić, że osoba podważająca ważność testamentu, ma rację. Ci natomiast, którzy są wskazani w testamencie, próbują dowieść, że testator był w pełni świadomy i dokładnie wiedział, komu chce zostawić swój dobytek. Ostatecznie jednak, sąd rozstrzyga na korzyść tego pierwszego, a testament zostaje unieważniony. Dochodzi do dziedziczenia ustawowego – dziedziczą wszyscy spadkobiercy ustawowi, a nie tylko ci, którym zmarły chciał przekazać to, co posiadał. Gdyby za życia testator wybrał się do notariusza, ten nie tylko sprawdziłby jego tożsamość, ale również przeprowadziłby z nim kilku-kilkunastominutową rozmowę, z której w 9,9 na 10 przypadków, można by wywnioskować, czy dana osoba jest w pełni świadoma, czy też nie. Notariusz byłby następnie powołany na świadka i przed sądem zeznałby, że zmarły, w chwili sporządzania testamentu, był w pełni świadomy i bardzo dobrze orientował się w rzeczywistości.
TESTAMENT RODZĄCY INNE SKUTKI PRAWNE, NIŻ CHCIAŁ (LUB MÓGŁ PRZEWIDZIEĆ) TESTATOR
Przed śmiercią, testator stwierdził, że mieszkanie, w którym wspólnie mieszka z małżonką i którego jest współwłaścicielem, przekaże dwóm dorosłym synom. „Niech oni potem się dogadują w kwestii szczegółów, przecież nie wyrzucą matki z M-4” – stwierdził. Nie przyszło mu do głowy, żeby wcześniej porozmawiać z najbliższymi i wspólnie zastanowić się, jakie byłoby dla wszystkich najlepsze rozwiązanie i czy jego żona rzeczywiście chciałaby, aby mieszkanie, w którym mieszka, było jednocześnie własnością jej dwoja dorosłych dzieci, które już dawno dorobiły się swoich własnych nieruchomości. „Na takie rozmowy nie ma czasu, a poza tym, co ja będę z nimi o śmierci gadał” – mówił. Pewnego wieczoru, kiedy żona już spała, usiadł w kuchni przy stole, wziął kartę i długopis, i napisał testament o takiej treści: ja, Piotr Kowalski, urodzony 15 października 1948 roku w Zabrzu, przekazuję swoją część mieszkania swoim dwóm synom: Kazimierzowi i Jakubowi. Podpisał się, napisał datę i schował testament do szuflady. Dwa i pół roku później Piotr trafił do szpitalu, gdzie w stanie ciężkim pozostał aż do swojej śmierci. W ciągu 5 tygodni, kiedy był pacjentem placówki, jedyną odwiedzającą osobą była żona Janina. Żaden z dwóch synów nie znalazł czasu, aby go odwiedzić. Po śmierci Piotra, sprawa podziału części mieszkania należącej do niego, trafiła do sądu. Połowa mieszkania została podzielona na dwie części – między Kazimierza i Jakuba. Janina została właścicielką swojej 1/2. Niedługo potem okazało się jednak, że kobieta nie była w stanie opłacać z własnej emerytury czynszu – najlepiej by sprzedała nieruchomość i kupiła coś mniejszego, ale nie była jedyną właścicielką i nie mogła sama nią dysponować. Kiedy zwróciła się do synów z prośbą o udział w wydatkach – w końcu oni byli współwłaścicielami połowy mieszkania, żaden z nich nie zareagował. W końcu jednak spotkali się z matką i próbowali ją namówić, żeby przepisała na nich swoją część w umowie darowizny „żeby potem, po twojej śmierci nie chodzić po sądach”. Zapewnili, że do do końca swoich dni Janina będzie mogła w nim mieszkać. Nie wspomnieli nic o comiesięcznych opłatach… Kobieta była zrozpaczona, nie wiedziała co ma zrobić. Było jej przykro, że synowie, zamiast wesprzeć matkę, zachowują się w ten sposób. Ubolewała, że nie poszła z mężem do notariusza, który by doradził im, aby oboje napisali tzw. testamenty wzajemne, w których Piotr przepisałby wszystko na Janinę, a Janina na Piotra. Mało tego. Jako, że zmarły w testamencie zapisał tylko mieszkanie, reszta jego rzeczy: samochód, wartościowa kolekcja monet oraz płyty gramofonowe weszły w skład masy spadkowej i były dziedziczone przez Janinę i jej synów zgodnie z ustawą. Janina nawet nie chciała myśleć, w jaki sposób porozumie się z synami co do samochodu…
Powyższe przykłady to tylko kilka z wielu historii, wydarzających się codziennie w polskich rodzinach. Wydaje się nam, że rodzina po śmierci się porozumie, podzieli się tym, co po sobie zostawimy, jednak – niestety – często bywa odwrotnie. Sale sądowe pełne są skłóconych krewnych, którzy do ostatniego walczą o swoje, a sprawy potrafią ciągnąć się miesiącami, jeśli nie latami. Nie chcemy iść do notariusza, bo myślimy, że testament notarialny jest drogi. Tymczasem jego koszt to 50-200 zł netto. Do tego dochodzi kwota 6 zł netto za każdą stronę wypisu… Odkładamy też tę czynność w czasie – w końcu nie wybieramy się jeszcze na tamten świat. Niestety, życie pisze własne scenariusze, a wiele z nich nie jest zgodnych z tym, co planujemy… Warto jednak skorzystać z pomocy eksperta i mieć tą sprawę załatwioną. Tak na wszelki wypadek.