Miniony tydzień był moim ulubionym tygodniem w roku. W ciągu ostatnich siedmiu dni, bez skrępowania rozmawiałam z setkami osób na temat życia i relacji międzyludzkich. Mimo, że nie jestem psychologiem, a tym bardziej praktykującym prawnikiem, ludzie w różnym wieku – zarówno moi rówieśnicy, jak i osoby dużo ode mnie starsze, otwierały się przede mną, dzieląc się swoimi problemami, troskami, obawami i przemyśleniami.
Impulsem do rozmowy był zawsze testament – albo ktoś go napisał i chciał się upewnić, czy oby na pewno dobrze zrobił, albo zbierał się z takim zamiarem i nie wiedział, od czego zacząć. Wśród najczęściej padających słów były – tak jak co roku – wydziedziczenie, zachowek i odrzucenie spadku – to one są nieodłączną częścią opowieści, obnażających ludzkie tragedie i poszarpane relacje członków najbliższej rodziny.
Mimo, że w ciągu minionych siedmiu dni spotkałam wiele radosnych osób, mądrze zarządzających swoim dobytkiem i rozważnie oraz z wielką miłością traktujących swoich najbliższych, śmiem twierdzić, że znaczną grupę stanowili również ludzie nieszczęśliwi, nie chcący lub niepotrafiący rozmawiać ze swoimi dziećmi, rodzicami lub rodzeństwem. „Chcę wydziedziczyć swoją córkę” – słyszę od jednego mężczyzny, który razem z żoną podchodzi do stanowiska „Napisz Testament” w trakcie Jarmarku Kreatywności w warszawskim Ogrodzie Saskim. „A co takiego zrobiła?” – pytam razem z dyżurującą ze mną prawniczką. „Postanowiła wyjechać na studia do innego miasta i to w dodatku nie polskiego, tylko za granicę” – odpowiada mężczyzna. „Ależ to nie jest powód, dla którego można kogoś wydziedziczyć” – tłumaczy stojąca obok radczyni prawna i cytuje przepis kodeksu cywilnego, który dokładnie wskazuje, z jakich powodów można pozbawić kogoś prawa do zachowku. Kiedy małżeństwo odchodzi, dociera do mnie, że w tej całej rozmowie to nie wydziedziczenie było ważne, tylko przerażenie dwojga starzejących się ludzi, którzy nie wiedzą, co zrobią, gdy ich młoda i samodzielna córka zostawi ich „na pastwę losu”. Przesłonięci własnym nieszczęściem, przekonani o byciu porzuconymi, zapomnianymi i nieważnymi, nie dostrzegają naturalnej kolei rzeczy, którą jest usamodzielnienie się młodej kobiety i pragnienie pójścia w świat. Czują się samotni, opuszczeni i nie za bardzo wiedzą, w jaki sposób sobie z tym poradzić…
„Co mogę zrobić, aby brat nie zażądał ode mnie zachowku, jeśli moja mama przepisze w testamencie swoje mieszkanie na mnie?” – zapytuje mnie po jednym z wykładów testamentowych bardzo zadbana, 50-letnia na oko kobieta. „Pani nic nie może zrobić” – pragnę odpowiedzieć, jednak zanim wypowiem te słowa, myślę sobie o tym, że stoi przede mną zmęczona osoba, która od dwóch lat samotnie opiekuje się chorą matką, znikąd nie otrzymując pomocy. Mimo, że w tym samym mieście, nieopodal, mieszka jej brat, który „nie ma czasu” aby odwiedzić chorą matkę, nie mówiąc już o zrobieniu zakupów czy zawiezieniu jej do lekarza. Z oczu 50-latki wyczytuję, poza zmęczeniem, ogromny zawód, połączony ze złością, rozgoryczeniem i poczuciem ogromnej niesprawiedliwości ze strony brata. Gdyby ten kilkakrotnie odwiedził swoją siostrę, zainteresował się dwiema najbliższymi kobietami w jego życiu, zadzwonił, przytulił, przejął się…wtedy nie byłoby problemu z żadnym zachowkiem…
Swoim problemem dzieli się z nami również pan Filip, 45-latek pracujący na poczcie, który niedawno pochował ojca. „Tata zostawił same długi” – opowiada mężczyzna – „nie pozostało mi nic innego, jak odrzucić spadek, nie tylko w swoim imieniu, ale również za moje małoletnie dzieci” – dodaje. „A czy może pan zdradzić, na jaką kwotę zadłużył się tata? I czy wie pan może, skąd te długi?” – dopytuję pana Filipa, choć spodziewam się, że odpowiedź będzie podobna do tych, które już kilkanaście, a może i kilkadziesiąt razy słyszałam, przy okazji podobnych spotkań testamentowych. Nie mylę się: „tata miał dwie karty kredytowe, obydwie na sporym minusie – łącznie 18 tysięcy złotych, a do tego, rok przed śmiercią wziął pożyczkę na 5 tysięcy i nie zdążył jej spłacić. Dla mnie to dużo pieniędzy i nie byłem w stanie oddać po ojcu tego długu, tym bardziej, że mieszkanie, w którym mieszkał nie należało do niego – mieszkał w TBSie, więc i tak bym niczego po nim nie dostał”. „A czy pan wiedział o zadłużeniach ojca? Czy tata nie próbował pożyczać od pana pieniędzy?” – drążę temat… „Z ojcem mało rozmawialiśmy… wie pani, ja zawsze w biegu, jak wpadałem, to albo się pomogło zrobić zakupy, albo wspólnie obejrzeliśmy wiadomości lub teleexpress i wracałem do siebie, do domu. Dzieciaki albo w szkole, albo na dodatkowych zajęciach, więc nie chciałem ich ciągnąć do dziadka”. „Nie ty jedyny nie chciałeś” – pomyślałam sobie, ale zachowałam tę myśl dla siebie… Od pięciu lat, od kiedy spotykam się z ludźmi i opowiadam o testamentach, podobnych historii słyszałam wiele. Starsze osoby przychodzą na nasze spotkania nie tylko po to, aby dowiedzieć się czegoś więcej o testamentach, ale również dlatego, aby się wyżalić i opowiedzieć o tym, jak bardzo są samotne, jak bardzo brakuje im kogoś bliskiego, kto by po prostu przyszedł i posiedział, kto by zapytał „co słychać” i opowiedział, co u niego. I – niestety – często są to osoby, których dzieci, wnuki, mieszkają albo w tej samej miejscowości, albo wyjechały za granicę i do kraju przyjeżdżają sporadycznie. Staruszkowie tęsknią, obawiają się swojej przyszłości, czują się bezbronni…
W tym roku, w trakcie tygodnia testamentowego, mieliśmy o 100% więcej zapytań od osób, które są samotne i coraz częściej zastanawiają się nad tym, co się z nimi stanie, gdy nie będą w stanie się sobą zajmować, gdy nie będą miały świadomości kim i gdzie są, gdy nie będą mogły nie tylko się umyć, ale nawet pójść do ubikacji. Pytają, czy organizacje pozarządowe, z którymi współpracujemy, nie mogłyby zajmować się nimi aż do śmierci i w zamian za to, osoby te zapiszą im w testamencie swoje mieszkanie. Odpowiadam, że to nie jest możliwe, bo nasze fundacje i stowarzyszenia działają w określonym obszarze, często innym niż opieka nad samotnymi osobami starszymi. Gdyby miały podjąć się takiego działania, musiałyby zmienić profil swojej działalności… Na twarzach rozmówców dostrzegam smutek połączony z pytaniem „to co ja mam zrobić? do kogo się zgłosić? kto mi pomoże?”
Gdyby relacji z drugim człowiekiem można było nauczać tak, jak edukujemy Polaków w dziedzinie testamentów, na pewno podjęła bym się takiego działania. I choć wiem, że relacje w rodzinach zależą od wielu czynników, są konsekwencją pewnych zaniechań lub zaniedbań z przeszłości albo działań, które nie powinny nastąpić, śmiem twierdzić, że w dużej mierze chodzi o znalezienie sposobu, aby się porozumieć i spróbować porozmawiać. Albo nawet nie rozmawiać, tylko przytulić i pobyć blisko. To naprawdę tak niewiele, a jednak okazuje się, że bardzo dużo.
P.S. W tym roku, w trakcie wykładów testamentowych, ustawiliśmy na sztaludze tablicę korkową i poprosiliśmy słuchaczy, aby odpowiedzieli na pytanie: kocham moją rodzinę, więc najlepiej, abym… Oto niektóre odpowiedzi: „najlepiej, żeby rodzina była bardzo daleko”, „częściej się z nią widywała”, „abym zrobiła zapisy notarialne i nie przekazywała nic za życia”, „pragnę, by miło mnie wspominali”, „aby była świadoma mojej sytuacji i wieku”, „chcę, żeby byli blisko mnie”, „aby nadal była rodziną kochającą się po mojej śmierci, więc napiszę testament”.
Ewelina Szeratics, manager kampanii „Napisz Testament”